Polowanie w Karpatach

  • Post author:

        Od kilku lat, większą cześć swojego wolnego czasu spędzam na Wschodzie. Bywam na Kresach- na Białorusi, Ukrainie, zdarza mi się zapędzać na Krym, w Karpaty i na Polesie. W zeszłym roku poczułem potrzebę odizolowania się na jakiś czas w kompletnej głuszy. Zabrałem psa i przez parę dni wędrowałem po Gorganach. Dobrze jest spędzić jakiś czas, sam z sobą w puszczy, można z dystansem spojrzeć na „pościg codzienności”, na nowo odkryć Majestat Boży przejawiający się w dziewiczej przyrodzie. Mój pies Dino miał wtedy rok. Ponieważ dopiero nabieram doświadczenia w prowadzeniu psów, popełniłem w układaniu go wiele błędów. Od szczeniaka biegał luzem w lesie, podobnie było wtedy w górach. Dzisiaj ciężko jest nauczyć go respektowania saren, ale nie wydaje mi się to w sposób jednoznaczny całkowitym błędem- pies ma niesamowitą kondycję i długi gon, co w polskich (współczesnych) realiach jest czymś złym, jednak na Wschodzie okazało się zaletą, o czym miałem się dopiero przekonać.

      Oprócz biegania po lesie luzem całymi kilometrami biegał za samochodem, pływał w rzece, był i jest cały czas w ruchu. Zresztą uwielbiam obserwować go w ruchu, jest lekki, szczupły i zwinny, w biegu przypomina charta, zdecydowanie takie psy najbardziej mi się podobają.

     Po kilku dniach wędrówki z kompasem, maczetą i ciężkim plecakiem, dotarłem do Rafajłowej- dawnej polskiej wsi o bogatej i burzliwej historii. Znałem to miejsce wcześniej z moich pobytów u zaprzyjaźnionego księdza w Nadwórnej. Wyczerpany fizycznie, ale zadowolony, odpoczywałem tam dwa dni poznając kilka osób. Po powrocie do domu, zauroczony wyprawą, postanowiłem tam szybko wrócić. Za miesiąc wybrałem się tam drugi raz, tym razem z żoną i oczywiście z psem. Parę dni spędziliśmy znów w górach, częściowo spaliśmy u Oli, która później okazała się moją tłumaczką w rozmowiach z Włodimirem. Włodimira poznałem całkiem przypadkowo. Zobaczył mnie stojąc na moście, jak szedłem wzdłuż rzeki z Dinem. Bezceremonialnie zapytał, czy pies jest na sprzedaż i że on chętnie kupi tą „roboczą sabakę”.

     Facet wydawał mi się trochę dziwny i egzotyczny, miał ciemną karnację i był niski. Zresztą było blisko do granicy z Rumunią, a Huculi są bardzo zróżnicowani. Nabrałem do niego zaufania po chwili rozmowy, kiedy zobaczyłem jak patrzy na psa- tak patrzą dobrzy ludzie. Wyjaśniłem mu, że to mój pies i nie jest na sprzedaż. On nie dawał za wygraną i zapytał, czy nie przywiozę mu takiego z Polski. Starałem się wybrnąć z sytuacji, mówiąc że ciężko będzie go przewieźć przez granicę i że taki pies jest drogi. W końcu ustąpiłem i powiedziałem, że zobaczę co się da zrobić. On ze swojej strony zaprosił mnie na polowanie w listopadzie. Miałem przyjechać do niego w okolice Worochty w Czarnohorze. Pomyślałem, że w życiu nie ma żadnych przypadków i że perspektywa polowania w tym miejscu jest interesująca. Dobrze by było, przeżyć polowanie z Hucułami.

     W Polsce układałem psa pod okiem Edka Hałdysza, dzięki jego doświadczeniu i radom udało mi się okiełznać nadpobudliwy temperament Dina. Dzięki Edkowi zacząłem też chodzić na zbiorówki. Od Edka trafił do mnie wreszcie Laufer GP, który w listopadzie pojechał ze mną do Włodimira.

     Zajechaliśmy do niego późnym wieczorem. Miałem trochę obaw, bo w końcu nie znałem człowieka, któremu za chwilę przekażę psa. Ceremonia przekazania odbyła się pod sklepem. Włodimir z żoną podjechali wozem konnym. Był koniak, sporo osób, w tym jedna leżąca na ziemi, po której skakał zadowolony Dino. Gość leżący na ziemi również był szczęśliwy.

     Do poczucia pełnego surrealizmu brakowało mi wzroku mojej żony, która trzymała w ręce plastikowy kubek i wpatrywała mi się w oczy, wiedziałem co chciała mi wtedy powiedzieć. Po przekazaniu psa wróciliśmy do Oli. Za dwa dni, już sam, pojechałem do Włodimira. On i jego rodzina mieszkają w pięknym, tradycyjnym, góralskim domu z widokiem na pasmo Kostrzycy. Żyją tak jak żyli zawsze, ciężko pracują, modlą się, zachowują swoje zwyczaje. Włodimir pracuje koniem w lesie. Życie jest tam trudne i surowe. Jedyna nowoczesność to wszechobecne telefony komórkowe i telewizory.

        Na polowaniu było nas sześciu. Polowaliśmy od rana do wieczora. Tego dnia na pokocie były dwa lisy strzelone spod Dina. Nie znałem tych ludzi wcześniej, ale przyjęli mnie serdecznie. Iwan był najstarszy,  rozumiał polską mowę, bo jak powiedział, za Polski jego rodzice chodzili do polskiej szkoły. Polowanie było mniej nerwowe, niż te które znałem z kraju. Chodziliśmy dłużej i wolniej. Ci ludzie umieli czytać las, co potwierdziło się podczas moich późniejszych obserwacji. Dużo myśleli, obstawiali przesmyki i ustalali strategie działania. Podczas posiłku złożonego z samych swojskich produktów i samogonki rozpaliliśmy ognisko. Nikomu nigdzie się nie spieszyło. Wokół nas rozpościerał się bezkres Czarnohory. Bohaterem dnia był Dino, laufer był jeszcze niedoświadczony i za młody. Był też jeszcze jeden pies- jak oni mawiali gończa ruska, którego praca nie zrobiła na mnie jednak wrażenia. Polowaliśmy jeszcze następnego dnia- bez efektów. Gospodarze czuli się z tego powodu trochę zawstydzeni, za żadne skarby nie chcieli uwierzyć, że mnie na tym kompletnie nie zależy i że cieszę się tym, że mogę z nimi być w tak pięknym miejscu, że dla mnie strzelanie jest tylko zwieńczeniem polowania, że mnie chodzi o to, żeby polować, ale nie koniecznie  muszę upolować. Cóż, rozumiem ich, dla nich polowanie to pasja, ale też jedzenie. Bardziej jak kodeksem prawnym posługują się kodeksem moralnym. Polowanie poza sezonem uważają za grzech. Jeżeli inni wchodzą na nasz teren, strzela się ostrzegawczo ponad ścianą lasu- sam byłem świadkiem takiego zdarzenia.

        Około 6 stycznia zostałem zaproszony po raz drugi wraz z żoną na kilkudniowe polowanie. Był to okres Bożego Narodzenia. Kiedy zapytałem o Laufra okazało się, że zadusił już sarnę, regularnie poluje, a notowania Włodimira we wsi wzrosły- bo przecież ma taką sabakę i w dodatku ma papiery, które zresztą wszystkim pokazywał. Odnośnie psa, miałem dla niego trochę wskazówek, które przekazał Edek. Jednak tam życie rządzi się swoimi prawami, Laufer pomimo swojego młodego wieku regularnie chodził z myśliwymi na ochotę. Włodimir cierpliwie tropił z nim zwierzynę- widać było, że pies trafił w bardzo dobre ręce, co mnie ucieszyło.

        Spędziliśmy tam sześć czy siedem dni, z czego cztery dni polowania. Miałem okazję uczestniczyć z nimi w Święta, obserwując ich życie i zwyczaje. Duże wrażenie zrobiły na mnie stroje męskie do jazdy konnej, kilkunastu mężczyzn w żupanach śpiewających kolędy i tańczących jakiś pierwotny taniec. Mieliśmy okazje jeść ich potrawy, odwiedzać sąsiadów. Przemieszczaliśmy się głównie saniami. Mam wielki sentyment do takiego świata i takich ludzi.

        Pamiętam moja rozmowę sprzed paru lat z Iwanem, znajomym Hucułem, któremu starałem się powiedzieć, że dni jego świata są policzone. Mówiłem mu, że jak Zachód, na który tak czekają do nich przyjdzie, to wtedy ich kultura, wiara, folklor zaczną umierać. Mówiłem mu, że przestaną życzliwie odnosić się do siebie samych, zaczną zarabiać pieniądze, za które będą kupowali cudowne przedmioty, za którymi tak tęsknią. Te przedmioty będą oszczędzały ich czas i trud. A gdy będą mieli ich już dużo, to zorientują się nagle, że mają wszystko poza właśnie czasem dla samych siebie. Iwan wtedy zaprzeczył. Powiedział, że to dotyczy wszystkich, ale nie Hucułów, którzy są sobą, pomimo tego, że tu była już Polska, Austria, Sowieci, a teraz jest Ukraina. Powiedział, że przeżyją również Zachód. Jednak po tych paru latach, było widać już zmiany. Odwiedziłem swoją znajomą Baśkę, która parę lat mieszka z wyboru w Czarnohorze, bo jak twierdzi uciekła przed Unią Europejską do świata, w którym decyduje o samej sobie. Potwierdziła moje obawy. Miała takie samo odczucie. Tak czy inaczej, obserwowałem, a raczej uczestniczyłem w czymś, co pewnie przeminie, zgniecione  przez jedynie słuszną, liberalną cywilizację, do której czuje awersje i niechęć. Myślę, że to jest częściowa odpowiedź na pytanie dlaczego jeżdżę na Wschód.

     Dlatego, że są we mnie dwa światy: świat Zachodu- poukładany i praworządny i świat Wschodu- dziki, chaotyczny, niepoukładany i duchowy. Nie wypieram tej części swojej natury, jest ona we mnie uświadomiona- ona leczy mnie z potencjalnych kompleksów i sprawia, że dumny jestem z tego, że jestem Polakiem.  Ma to związek z tym, że chciałem mieć polskiego psa,może zabrzmi to dziwnie, ale z takim psem mogę najlepiej się dogadać. Jego temperament nie jest mi obcy. Pasujemy do siebie, on rozumie mnie, a ja jego- jesteśmy podobni. Jest w nas dużo irracjonalności i brawury. Wiem, że to tylko zwykły pies, ale w powiedzeniu, że pies upodabnia się do pana jest chyba sporo racji. Mógłbym jeszcze o tym wiele napisać.

     Polowania wyglądały tak jak poprzednio. Właściwie dla mnie było to jedno, wielkie polowanie. Powolutku zacząłem się orientować w ich sposobie myślenia. Było bardzo dużo śniegu- po pas. Przez pierwsze dwa dni, jedyne co widzieliśmy, to tropy zająca. Dwa dni tylko o tym była mowa. Dziwiłem się ile czasu, energii i kilometrów zrobiliśmy, żeby go upolować. Mieliśmy spać wysoko na połoninie, w chacie letniej, jednej z sąsiadek Włodimira.

     Jednak schodziliśmy wieczorem do doliny. Raczyliśmy się szaszłykami z jagnięcia i innymi specjałami lokalnej kuchni. Następne dni polowaliśmy po przeciwległej stronie doliny. Wieczorami droga do domu zajmowała wiele czasu. Tereny przepiękne, olbrzymie przestrzenie. Zadziwiała mnie kondycja tych ludzi, niektórzy mieli już swoje lata. Ubrani byli często w swetry i w to w czym chodzili na co dzień. Stara ruska broń bez optyki. Mój Dino z anteną na szyi wyglądał groteskowo. Z kamizelki dla niego i siebie zrezygnowałem już na poprzednim wyjeździe. Oprócz Laufra i Dina była też ruska gończa, inna niż poprzednio. Łaciaty pies na długich nogach. Chodził bardzo daleko i długo głosił. Na początku myślałem, że po prostu uciekł, tak jak to często zdarzało się mojemu Dinowi w Polsce. Odwołałem Dina, zapiąłem na smycz i pomyślałem , że to już koniec miotu. Jednak tak naprawdę polowanie się nie skończyło, ale dopiero zaczęło. Pies był bardzo daleko, myśliwi na sygnał Iwana przestawiali linię, o ile tak to można było nazwać, raczej obstawiali coraz to inne przesmyki. Było nas może dziewięciu. Najważniejszy był pies i jego gon mniej dźwięczny niż GP, ale wyraźny i mocny. Psa raz słyszeliśmy dobrze, raz gorzej, czasami w ogóle. Szedł za zającem i trwało to dobre pół godziny. W tym czasie wszyscy czekali w napięciu. Głos psa odbijał się echem po całej dolinie. W końcu padł strzał, potem drugi. Laufer po farbie doszedł zająca i zadusił. Wieczorem jedliśmy gulasz z zająca i sarny rozmawiając do nocy przy samogonce. Właściciel psa był z niego dumny. Zorientowałem się, że tam pies dobry to taki, który długo, z pasją i daleko goni. Wtedy zrozumiałem chyba lepiej, na czym tak naprawdę polega polowanie z psem gończym. Następnego dnia, o dziwo, widzieliśmy ślady jeleni, udało się upolować sarnę. Oczywiście została wieczorem skonsumowana. Gościliśmy tego wieczora u Koli. Kola to dwudziestotrzyletni chłopak, który parę miesięcy latem spędza ze stadem w górach. 

     Miał imponującego psa pasterskiego. Mówili, że jest to ‘pies wołoski’- bardzo duży i agresywny. Pogonił Dina, Kola się wystraszył. Wszyscy mówili mi, że jeszcze trochę i wróciłbym bez psa. Huculi boją się psów. Byłem nieraz zdziwiony, jak ludzie widząc mnie z Dinem, omijali nas szerokim łukiem. Pomimo moich zapewnień, że nie ‘konsajetsa’, oni i tak byli ostrożni. To dlatego, że na połoninach jest dużo groźnych psów strzegących stad. Te psy nie są od parady. Największym niebezpieczeństwem w Karpatach są właśnie te psy- jeśli wędrujemy oczywiście ze swoim własnym psem. To był mój ostatni wieczór w Czarnohorze. Miałem jeszcze okazję oglądać, jak wygląda kolędowanie, słuchać śpiewu, gry na skrzypcach. Oczywiście obiecałem sobie, że tam wrócę. Dzisiaj wiem, że chcąc tam polować, muszę się jeszcze dużo nauczyć i pewnie będę z biegiem czasu coraz więcej rozumiał.

      Cieszę się, że mogłem się trochę cofnąć w czasie i polować z gończym polskim w podobny sposób, jak polowali nasi pradziadowie. Robiłem to nawet na ich historycznych terenach. Będę musiał rozwiązać jeszcze parę problemów i dylematów odnośnie prowadzenia psa, a raczej dwóch, bo kupiłem jeszcze jednego. Czeka mnie rozwiązanie w jakiś sposób konfliktu -polowanie w Polsce, a na Ukrainie. W Polsce pies ucieka, na Wschodzie prawidłowo poluje. Nie wiem jak uda mi się to pogodzić, ale będę próbował.

        Moje przemyślenia i wnioski być może jeszcze mało precyzyjne, to z braku doświadczenia, skłaniają mnie do jednego wniosku: gończy polski to część polskiego dziedzictwa narodowego i tak powinno się traktować tego psa. Tak myślałem wtedy, kiedy postanowiłem go mieć, tym bardziej tak myślę teraz. Do wielu wniosków doszedłem po rozmowach z Edkiem- on pomógł mi zrozumieć wiele spraw dotyczących psów. Czytałem kiedyś artykuł o chartach rosyjskich i o jednej z hodowli, gdzie selekcjonuje się, układa i żywi psy tak, jak to robiono zawsze. Ludzie, którzy to robią, nie mają kompleksów i posiadają głęboką świadomość tego, czym chart rosyjski jest dla Rosji i kultury rosyjskiej. Życzyłbym sobie, żeby w Polsce było takie podejście i do wspaniałych chartów polskich- żeby nie były atrapami psów, tylko żeby znów można by z nimi polować, jak i do gończych polskich. Dobrze, że istnieje Stowarzyszenie Miłośników Gończego Polskiego. To jest jedyne stowarzyszenie i organizacja, do której się zapisałem w życiu, a mam już 42 lata. Wierze, że tego typu inicjatywy chronią i zachowują nasze dziedzictwo. 

 

Piotr Jelonkiewicz