„To przed czym się cofamy stanowi istotę naszej wolności”
Kilka dni temu wróciłem z Francji, gdzie byłem dzięki uprzejmości Tomka Karwata, którego poznałem na zlocie u Edka Hałdysza w Lipowej. Wraz z żoną spędziliśmy bardzo inspirujący i miły tydzień w towarzystwie Tomka i jego rodziców. Sam wyjazd na początku był mi nie na rękę z wielu powodów: termin, praca, przemęczenie, finanse, inne obowiązki.
Jednak moja wrodzona upartość, która często bywa moim sojusznikiem sprawiła, że mimo wszystko znalazłem się w Malves-en-Minervois na południu Francji obok Cyarcassone niedaleko od Barcelony. Trzeba było przemierzyć ok. 2200 km. W momencie wyjazdu miałem poczucie winy i lekki niesmak. Zadawałem sobie różne pytania- czy warto?, czy powinienem?, czy nie przesadzam?, czy to czasem nie pycha?, czy zawsze muszę mieć to, co chcę?
Jednak po powrocie jestem bardzo zadowolony i przeświadczony, że to, co cenne, musi być często wydarte życiu na siłę. Jeżeli jestem „źle nastawiony” do czegoś, a pomimo to robię daną rzecz, to nagroda jest zazwyczaj duża. Z drugiej strony jeśli nie wkładam wysiłku w to, co robię, to to, co otrzymuję, jest bezwartościowe. Cieszę się, że tam byłem, bo nabrałem nowych doświadczeń w pracy z psami i przemyślałem wiele rzeczy dochodząc do różnych ciekawych dla mnie wniosków.
Miejscowość Malves-en-Minervois to jedna z wielu urokliwych i romantycznych mieścinek w Langwedocji. W centrum znajduje się średniowieczny zameczek, obok jest mały ratusz z zegarem wybijającym godzinę. Uliczki są małe i wąskie. W ścisłym centrum miasta jest sklepik, duży park ogrodzony murem, gdzie bez smyczy wyprowadzaliśmy nasze psy. Jest też mały hotelik, przetwórnia wina i bar, który prowadzi żona Thierriego ( Francuza, który jest kolegą Tomka i do którego przyjechaliśmy). Całe miasteczko leży na wzgórzu, jest otoczone winnicami i zielenią.
Filigranowa kamieniczka, w której mieszkaliśmy również była w centrum zaraz obok zamku. Atmosfera bardzo sielankowa, na około mili ludzie, brak Arabów i Czarnych, których jednak sporo widywaliśmy, w chociażby Cyarcassone. Warunki mieszkaniowe były bardzo dobre, a cena za lokum- jak na Francję, korzystna. Pokoiki wyposażone w dobrej jakości antyczne meble, dobrze wyposażona kuchnia, ładna łazienka. Przed kamieniczką mały ganek, gdzie siedzieliśmy, rozmawialiśmy i mówiliśmy Bonjour przechodniom.
Pierwszy dzień pobytu spędziliśmy na spacerach wokół Malves. Na takim spacerze pies Tomka- Luki wpadł dosłownie na dzika w gęstych zaroślach i porządnie dostał. Było szycie, dziura jaką miał kończyła się blisko serca, tym samym pies do końca wyjazdu był wyłączony z polowań. Tomek opowiadał, że to był moment. Luki wbiegł w krzaki, zaszczekał i zaskowyczał- było tak gęsto, że nie zdążył się obrócić. To była niezbyt miła inauguracja naszych polowań. Z psów pozostał Ronco, Dino i Kantek. Tego samego dnia po południu zwiedzaliśmy Cyarcassone z jego średniowieczną zabudową wpisaną na listę Unesco. Langewdocja- region, w którym znajduje się Cyarcassone, jest znany historii z powodu stłumienia przez inkwizycję herezji Katarów i przywrócenia tych terenów na łono Kościoła.
Zbigniew Herbert oraz niektórzy historycy uważali, że gdyby nie wojny z Albigensami to renesans zamiast we Włoszech mógłby narodzić się właśnie w Langwedocji. W czasie naszego pobytu udało nam się zwiedzić jedynie skrawek tego, co można było tam zobaczyć. Wszędzie zabieraliśmy ze sobą psy i choć bywałem już z nimi w wielu miejscach ( np. na targu huculskim w Kosowie, gdzie wszyscy chcieli je kupić) to nie wyobrażałem sobie, że tak bezproblemowo można zwiedzać z nimi Zachód. Wszędzie były mile widziane, wszędzie z resztą widzieliśmy bardzo dużo ludzi z psami. Nasze gończe robiły furorę, wiele osób pytało co to za psy.
Po pierwszych dniach aklimatyzacji przyszedł czas na polowanie. Polowaliśmy niedaleko Malves. Thierry, kiedy zobaczył moje psy zapytał tylko, czy długo i mocno głoszą. Powiedziałem, że tak mi się wydaje. Nie spodziewałem się takiego pytania. Zbiórka była o 8.00 rano w domku myśliwskim Klubu Łowieckiego, do którego należał Thierry.
Po poczęstunku- sucha kiełbasa, ser i wino rozpoczęliśmy polowanie. Teren był zróżnicowany, sąsiadował z Parkiem Narodowym- winnice, pagórki, kolczaste skupiska krzaków i drzew, wszędzie bardzo sucho, ostra wegetacja, skałki i słony wiatr od morza. Wokół unosiły się niesamowite i egzotyczne zapachy: tymianek, cykoria, lawenda. Wśród drzew figowce i cyprysy, wszędzie ziemia o konsystencji żółtego, suchego pyłu. Momentami bardzo gorąco. Moje psy nigdy czegoś podobnego nie widziały. W polowaniu brało udział kilka osób oraz sporo psów. Obok naszych gończe gaskońskie, kopovy i różne dziwne mieszanki. Francuzi mają dużo psów, papiery są niekonieczne, wygląd również, liczy się przede wszystkim skuteczność. Myśliwi mieli już swoje lata, podobno jest to jeden z problemów francuskiego łowiectwa- polowania nie są w modzie…
Podczas sezonu, który zaczyna się po winnych żniwach widuje się dużo pickupów z klatkami na psy. Nawet bardzo młode psy są zabierane na polowania, żeby się uczyły. Na początku przeszliśmy z psami na otokach- tak zaczynają się tamtejsze łowy. Później puszcza się psy. Teren był rozległy. Mój Dino jak zwykle wyrwał jak strzała- precyzyjnie i do celu. Kanto za nim. Za moment słyszeliśmy głoszenie. Tego dnia nic nie upolowano. Psy pracowały parę godzin w ciężkich warunkach, był też problem z wodą. Mój pies pracował daleko ode mnie- 500, 700 i więcej metrów. W Polsce to wada, lecz tam zaleta.
Po polowaniu Thierry, który ma młodego GP powiedział, że mam wspaniałe psy. Okazało się, że w tak innych od naszych warunkach GP dały sobie doskonale radę. Dino głosił sarnę i zające. Tamtego dnia przypomniała mi się mała ilość zwierząt na Ukrainie. Zresztą podobieństw było więcej.
Brak czegoś takiego jak nagonka (w naszym rozumieniu) czy miot. Myśliwi obstawiają duży teren- górę lub dolinę. Do środka wchodzą tylko psy i właściciele z bronią. Właściwie nie ma naganiaczy- pracują psy gończe długo i do skutku. Poluje się pod psa. To pies nadaje rytm polowaniu, to pies często musi decydować, musi być wytrzymały, głośny i odważny. Ta muzyka to coś wspaniałego. To ona właśnie zainspirowała mnie kiedyś do polowań. Ona była dla mnie swoistym misterium, obudziła we mnie geny przodków i pozwoliła mi jeszcze bardziej otworzyć się na tradycję. Wszystko dzięki temu, że puszczałem psa luzem w lesie. Ten dzień, pamięć o tym, co mówił mi Edek oraz bieżące rozmowy z Tomkiem, który ma dużą wiedzę, uzmysłowiły mi, że to, co przeżywałem na Ukrainie, a teraz we Francji to są prawdziwe polowania z psami gończymi w takiej formie, w jakiej istniały zawsze.
Z Tomkiem rozmawialiśmy już wcześniej w Lipowej i już tam okazało się, że pewne kwestie widzimy i rozumiemy podobnie.
Następnego dnia pojechaliśmy na zagrodę dziczą. Zagroda miała 20 h i bardzo zróżnicowane warunki- las, łąki i skupiska krzaków. Podobno była to jedna z mniejszych zagród we Francji. Kiedy przed wejściem zapytałem, jakie są zasady powiedziano mi, że jedyna zasada to nie zabijać dzika.
Dzików było 5. Puściłem Dina i jak zwykle, za chwilę słyszałem jego basowe szczekanie. Reszta psów dołączyła, słychać było ujadanie.
Za dwie może trzy minuty Dino głosił drugiego dzika w drugiej części zagrody. Część psów znów dołączyła. Wspaniale jest oglądać współprace kilku psów. W zagrodzie byliśmy może trzy godziny. Miałem wrażenie, że psy „dogadują się ze sobą”, a w ich pracy zespołowej jest głęboki sens. Dino okazał się psem, który penetruje teren i pierwszy odnajduje zwierzynę. Cieszyło mnie to, że przełamał się w stosunku do dzików, bo w zeszłym sezonie miał z tym problemy. Jak był bardzo młody to dostał i miał uraz. Teraz widzę, że to było potrzebne, bo dzięki temu jest ostrożny i ma szanse dłużej pożyć. Wiele wysiłków w jego przełamanie włożyłem ja. Często wyjeżdżałem na zagrody, czasami daleko, brał też udział w konkursach.
Dziś wiem, że mój pies nie ma już żadnych problemów z dzikami, ale wymagało to też wysiłku z mojej strony. W zagrodzie zaskoczył mnie mój młodszy pies Kanto, spisywał się świetnie i utwierdził mnie w przekonaniu, że będzie równie dobrym psem jak Dino. Jego dyplom pierwszego stopnia w konkursie dzikarzy w parach wydawał mi się do tej pory mocno naciągnięty. Teraz wiem, że Kanto ma dużą pasję i potrafi pracować na dziku długo i odważnie.
Po wyjściu z zagrody pojechaliśmy poszukać właściciela- rolnika mieszkającego niedaleko, żeby mu zapłacić- koszt to 15 euro od osoby plus 2 euro za każdego psa. Pieniądze idą na utrzymanie zagrody. Nie rozumiem, dlaczego w Polsce nie ma tego typu zagród.
Dzień czwarty- polowanie na dzika, który pokiereszował Lukiego. Polowanie było nieplanowane. Wypuściliśmy luźno psy- około 5 sztuk w lasach otaczających Malvęs, ponieważ Michelle (kolega Thierrego) – Hiszpan miał pozwolenie na odstrzał gołębi… Miałem okazje bliżej zapoznać się z południowo-francuską przyrodą i znów obserwować wspaniałą pracę gończych. Biegnący pies gończy przypomina mi ogiera w galopie- to dla mnie piękno w czystej postaci. W Polsce lubię obserwować lekkość i grację ruchów Dina, kiedy biegnie równo z autem. Kantek nie ma już tego wdzięku.
W piątek mieliśmy okazje odwiedzić miejsca objawień Matki Bożej w Lourdes i podziękować za wszystko osobiście. Nie tylko za wyjazd do Francji, ale za całe życie pełne radości, znoju i czasem cierpienia. Tego typu pielgrzymki i chwile są, jak zwykle, dla mnie i dla mojej żony bardzo ważne. Wracając z Lourdes zwiedziliśmy zamek, w którym mieszkał hrabia Gaston III Phoebus de Foix- autor słynnej księgi polowań „Livre de hasse” z 1380 r. Jest to średniowieczny traktat łowiecki, który m.in. zawiera informacje dotyczące psów myśliwskich (hodowla, układanie, leczenie itd.).
Polowanie sobotnie- Montaigne Noire- Czarne Góry na przedgórzu pirenejskim. Zbiórka o 6.00 rano. Mieliśmy ponad 100 km drogi, więc pobudka o 4 rano. Pojechaliśmy na zaproszenie Alberta Coradazzi ( oczywiście myśliwego, który ma gończe polskie m.in. Bacę z Beskidzkiego Matecznika ).
Dzień rozpoczął się tradycyjnie w sposób opisywany już przez wyżej wymienioną księgę polowań.
Wraz w Valentinem- synem Alberta, poszliśmy na obchód terenu z dwoma psami na otokach. Sprawdzaliśmy czy jest zwierzyna i gdzie. Podobno ten stary zwyczaj zachował się jeszcze w południowej Francji.
Po powrocie z rekonesansu ( psy nic nie zwietrzyły) rozpoczęło się właściwe polowanie. Około dwudziestu myśliwych obstawiło dookoła wielką dolinę porośniętą karłowatym lasem przypominającym nasze tarniny. Teren był strasznie ciężki, roślinność gęsta, tylko gdzieniegdzie można było normalnie chodzić. Albert powiedział, żebym założył psom dzwonki, to u nich reguła. Pożyczyłem dzwonki i zawiesiłem na szyjach psów. Moje psy nie znają dzwonków i zaczęły zachowywać się jak zaczarowane.
Dino skrzywił dziwnie pysk, a Kantek się zgarbił. Za żadne skarby nie chciały odejść na krok. Sytuacja była nieciekawa. Tomek skwitował to słowami:
Ale obciach. W tym czasie inne psy przeczesywały już dolinę. Powiedziałem Albertowi, że jeśli nie zdejmę im tych dzwonków, to nie odejdą. Albert powiedział, że to jest bardzo niebezpieczne i że mogę, ale tylko na swoją własną odpowiedzialność. Teren jest tak gęsty, że jeśli coś się rusza w krzakach to strzela się na oślep. Broń mają krótką, lekką i bez optyki, często w kompozytowych osadach. Zdecydowałem, że puszczam psy. Odczarowałem je najpierw, ściągając dzwonki. Poszły szybko i pewnie znikając w głuszy. Tego dnia dużo się nie nachodziłem. Pierwszą część czasu byłem obserwatorem, a raczej słuchaczem spektaklu, który się rozgrywał. Moje psy zaczęły głosić. Co chwilę słyszałem kanonady strzałów, ujadanie psów, przedziwne granie francuskich gończych przypominające coś pomiędzy obdzieraniem ze skóry, a metalicznym i długim wyciem wilka. Do takiego „grania ogarów” muszę się jeszcze przyzwyczaić, ale na pewno ma ono coś w sobie. To doświadczenie mogę porównać do jedzenia pierwszy raz w życiu langusty, to był dla mnie bardzo egzotyczny smak, nieporównywalny z niczym innym. Jedząc jedynie, przeczuwałem tylko, że to może być naprawdę dobre. Każdy strzał poprzedzony głoszeniem moich psów powodował, że spoglądałem na Garmina- czy moje psy jeszcze się przemieszczają. Dino tego dnia zrobił ponad 60 km. Gdy przechodziliśmy gdzie indziej, a raczej przedzieraliśmy się Albert parę razy się przewrócił. Czasem, żeby iść do przodu napieraliśmy plecami na ścianę zielska. Tak trudnego terenu jeszcze nie widziałem, może jedynie na Ukrainie wysoko w górach w śniegu po pas. Strzały i odgłosy psów przeplatały się z przekleństwami Francuzów, szczególnie Alberta, który wydawał komendy i polecenia. Kiedy teren był bardzo, bardzo trudny krzyczał: Dajcie beagle! Echo dodatkowo zwielokrotniło ten zgiełk. W pewnym momencie Valentin ustrzelił dzika przytrzymanego przez Dina i Kantka- byłem z nich dumny. Po raz drugi psy pokazały co potrafią, a ja uzyskałem znowu „pozytywne recenzje”. O godzinie 14.00 przyszedł czas na przerwę po jednym, długim, parogodzinnym miocie. Pojechaliśmy na obiad przyrządzony przez żonę Alberta w jego domku myśliwskim na odludziu. Albert miał mnóstwo psów, sam nie wiem ile. Opowiadał, że jak poluje na miejscu to otwiera tylko klatki oraz kojce i wypuszcza psy- wtedy polowanie jest rozpoczęte.
Pokazywał nam wydeptaną ziemię przez dziki ok. 100 metrów od domu. Drewniany słup energetyczny był tak wytarty, że sprawiał wrażenie, że za chwilę runie. Obok były wkopane w ziemię wanny z wodą dla dzików. Na obiad na przystawkę były oliwki, pomidory z jajkiem w sosie winnym, główne danie to kurczak w pomidorach z ryżem. Na deser sery, potem ciasta i bardzo mocna kawa. Do wszystkiego oczywiście wino nalewane z bukłaka do szklanek.
Jadł z nami też pewien Korsykanin ze swoim Cane Corsino- korsykańskim psem na dziki. Nie prawdą jest, że francuskie psy są miękkie i mało wytrzymałe. Wysiłek, jakie nasze GP musiały włożyć w to polowanie sprawił, że zastanawiałem się czy nie odpuszczą, jednak dały radę. Albert był zachwycony i powiedział, że jego GP będą jeszcze lepsze od naszych, bo są wychowywane od małego na jego terenie- miał racje. Po obiedzie pojechaliśmy znowu w góry. Tym razem obstawiana była jedna z gór- bez efektu. Potem znowu przeczesywaliśmy jakąś lokalną dżunglę, gdzie zażartowałem, że to jest chyba preludium do polowania w Amazonii.
Do domu wróciliśmy późno pokonując 100 km serpentyn. Na odchodne podarowano nam dwadzieścia butelek i dwa bukłaki wina.
My z kolei daliśmy im dobrą polską wódkę. Samopoczucie nam dopisywało, pomimo zmęczenia. Tego dnia na pokocie były 4 dziki i sarna. Poszliśmy spać, rano czekał nas powrót do Polski. Na pożegnaniu z Thierrym, powiedziałem, że żałuję, że nie mówię w jego języku. Powiedziałem też, że dotychczas Francuzi kojarzyli mi się z mięczakami i wymoczkami. Jednak ten wyjazd przekonał mnie, że jest inaczej. Thierry śmiał się i powiedział, że Ci z miasta może tak, ale oni są ze wsi i są twardzi- coś w tym było. Przypomniało mi się jak na początku mojego pobytu opowiadał, że chciałby żyć w górach bez prądu. Albert i Thierry byli podobni, Albert był nawet gruboskórny. Myślę, że właśnie wśród myśliwych zdarza się wiele normalnych ludzi niezależnie od kraju. Łowiectwo to jeden z bastionów tradycji tej przez duże ‘ T ’, dlatego skupia wartościowych ludzi.
Wśród francuskich myśliwych nie widziałem kobiet, co bardzo mi się podobało. Kobiety ze swej strony zbyt bardzo łagodzą obyczaje wśród mężczyzn. Jednocześnie wykonując męskie zadania tracą swoją niepowtarzalność i kobiecość. Wszyscy na tym tracą, mężczyźni i kobiety. Brak kobiet był również jednym z powodów, że polowanie to przeżyłem, jak prawdziwą męską przygodę w męskim gronie. Wydaje mi się, że wraz z Tomkiem udało nam się przyczynić trochę do promocji naszych psów we Francji. Gończe polskie pozostawiły na pewno po sobie dobre wrażenie.
W przyszłym roku chciałbym również tam pojechać. Wiem, że Tomek chce zorganizować większą grupę osób, które będą chętne. Warunki zakwaterowania mają być jeszcze lepsze. Do dyspozycji będzie stylowy dworek z dużym ogrodem, który miałem okazje oglądać. Gdyby więcej osób chciało jechać, to można by wynająć busa i udać się zbiorowo na miejsce. Szlak jest przetarty i naprawdę warto.
Moje przemyślenia na dziś są wynikiem nie tylko udanego pobytu we Francji, ale całego okresu (zaledwie dwuletniego) od kiedy zajmuje się psami. Jeżeli chodzi o moje psy to dziś wiem, że Dino pracuje bardzo dobrze, głosi sarnę, lisa, dzika, zająca, bo to leży w jego naturze gończego. Jego zadanie to znalezienie zwierzyny. Jeśli nie ma jej blisko, to daleko, im dalej, tym jest skuteczniejszy i jej głoszenie- donośnie i długo. Jego szybkość i dalekie przeloty to zaleta nie wada. Wadą jest to w naszych krótkich miotach. Gończy Polski w naszych polskich realiach staje się psem na dziki, a nie psem gończym, czyli takim, jak jego sama nazwa wskazuje. To bardzo dobrze, że umie wypychać też dziki, ale nie może to być jego jedynym zadaniem. Już dziś niektóre GP mają problem z głoszeniem. Niedługo będą już być może tylko szczekały. Prawdą jest, że w jakiś sposób gwałcimy naturę tego wspaniałego psa. W przyszłości być może dojdzie do tego, że chcąc mieć dobrego psa o cechach gończego będziemy wyjeżdżali po niego do Francji lub Niemiec. Bardzo dobrą inicjatywą są próby gończych na zającach w Niemczech. Psy muszą tam głosić minimum pięć minut na ciepłym tropie. Wybieram się tam z Dinem. Głoszenie psa to również jego ubezpieczenie w łowisku. Kiedy go słychać, to jest bezpieczny. Jak wspomniałem, mnie do polowań zainspirowała muzyka, którą słyszałem, gdy puszczałem psa do lasu. Jeśli chodzi o Kantka, to jeszcze przed wyjazdem, zupełnie inaczej o nim myślałem. Był dla mnie „znakiem zapytania w cieniu Dina”. Wydawało mi się, że jest trochę ciapowaty i mało odważny, być może dlatego, że brak mi doświadczenia.
Pies ma jeden rok i polowania, które opisywałem były jego pierwszymi. Stał się zupełnie inny, to była dla niego swoista inicjacja. Nabrał odwagi i świetnie pracował na dzikach. Jestem z niego bardzo zadowolony. Kanto jest z hodowli Granie w Kniei. Zaraz po powrocie zadzwoniłem do Marty Jaworskiej, żeby się trochę zrehabilitować. Dotychczas w rozmowach z Martą nie chwaliłem Kantka. Dziś bardzo się cieszę, że kupiłem takiego, a nie innego psa, bo to był bardzo dobry wybór ( jedynie i czysto intuicyjnie…).
Z niecierpliwością czekam na sezon w Polsce. Zobaczę jak moje psy będą spisywały się w naszych realiach. Jeśli Dino będzie chodził daleko poza mioty, to być może rozdzielę psy. Starszy będzie polował za granicą jako gończy, a z Kantka zrobię dzikarza. To dal mnie duży dylemat, bo szkoda mi psa. Najlepiej by było, gdybym mógł polować z nimi i u nas, i za granicą . Zdaję sobie sprawę, że niektóre sprawy w Polsce ciężko przeforsować.
Cały czas jestem świadomy i zdziwiony tym, w jaki sposób „beton komunistyczny” sparaliżował i nadal paraliżuje życie w naszym kraju . Widzę to i odczuwam na przykładzie zwykłych psów, a to jedynie wierzchołek góry lodowej. Bardzo żałuję też, że Dino ma wrodzoną wadę nerek i nie będzie reproduktorem, chciałbym mieć szczeniaki po nim. W Polsce oprócz„betonu komunistycznego” jesteśmy poddani wszelkiego typu tzw. naciskom światopoglądowym. Jest to nic innego, jak niemniej groźna, inna mutacja tego samego betonu. Wszelkiej maści obrońcy praw człowieka i zwierząt posługujący się zamiast rozumu infantylną emocjonalnością atakują nie tylko łowiectwo, ale cały ład, który składa się na całą naszą cywilizacje. Uważam, że z tymi ludźmi nie powinno się rozmawiać. Dialog, w który próbują nas wciągnąć jest niemożliwy, bo oni operują zupełnie innym aparatem pojęciowym. Wszelkie dyskusje, toczą się na ich warunkach, dlatego nie warto rozmawiać. Należy bronić się poprzez atak. Uważam, że SMGP powinno przyjąć jakąś sensowną strategię wobec tego typu nacisków. Jeśli chcemy promować naszego psa, to powinniśmy zadbać o jego przyszłość w tym względzie. Musimy zadbać o środowisko, w którym się rozwija. Taka dyskusja ( wypracowująca strategię) jest niezbędna. Jak mogłoby wyglądać takie wyjście przed szereg? Można by zacząć np. od przywrócenia konkursów pracy psów gończych, środowisko łowieckie mogłoby ubiegać się o przywrócenie polowań z chartami. Na pewno jest wiele pomysłów, które można by realizować, ale należy w to wierzyć i mieć odwagę do działania.
Bo tylko tego typu działanie, może pomieszać szyki wroga.
Jeśli nic nie zrobimy i będziemy bierni, albo uwierzymy w siłę logiki, argumentacji, jeżeli będziemy „bezproduktywnie dialogowali” to przegramy i już wkrótce możliwości polowań z psami będą jeszcze bardziej ograniczone, a na zagrody dzicze będziemy wyjeżdżali za granicę. Taka strategia jest moim zdaniem niezbędna i jeśli komuś moje spostrzeżenia wydają się zbyt mocne i nierealne to bardzo się cieszę. Należy poruszać wszelkie tematy, które leżą nam na sercu i nigdy nie stawać się niewolnikiem źle rozumianej poprawności.
Zawsze podkreślam fakt, że Gończy Polski jest częścią naszej tradycji narodowej i częścią naszego dziedzictwa.
Piotr Jelonkiewicz